sobota, 24 października 2015

I'm Here With You, Rozdział 10


Jordan:
Siedziałem na łóżku przeglądając komiksy. Brakowało mi Michaela. On zawsze umiał zająć mi czymś głowę. A to, zrobiliśmy namiot i opowiadaliśmy sobie, straszne historie, które raczej były śmieszne, to urządzaliśmy bitwę na mąkę, a teraz on jest w trasie, a ja za niedługo muszę wrócić do szkoły. Usłyszałem pukanie do drzwi. Popatrzyłem w tamtą stronę. Zobaczyłem tatę.
- Cześć J.
- Nie mów tak do mnie, tylko Michael tak do mnie mówi.
- Dobrze... A jak o nim mowa? Tęsknisz, co.
- tak?..Nudno jest bez niego. On zawsze umiał zająć mi czymś głowę, gdy gdzieś byliśmy.
- no właśnie Jordan, co wy robiliście podczas wspólnych wyjazdów?
- Bawiliśmy się dobrze, urządzaliśmy bitwy na poduszki, oglądaliśmy filmy.
- Tylko tyle?- Popatrzyłem na niego zaskoczony.
- A co innego miałby robić?
- Nie, bo...Ostatnio sprzątaczka w Neverlandzie mi powiedziała, ze...Rano, gdy przyszła do salonu..Siedziałeś z Michaelem w namiocie.
- No i?
- Cała noc tam siedzieliście?
-Tak, obżeraliśmy się ciastkami i opowiadaliśmy śmieszne historie.- Mój tato popatrzył przez okno- Michael jest cudownym przyjacielem.
- Jordan...Czy Michael zrobił kiedykolwiek cos dziwnego.
- Skończ...Nigdy nie zrobił nic dziwnego i cię nie rozumiem.
-Czyli często rozmawialiście?
- Tak. Gadaliśmy an różne tematy. Rozśmieszał, mnie wspierał.
- Przez całe noce gadaliście?
- Czasem tak. Siadaliśmy u niego na łóżku, i debatowaliśmy.
- u niego w sypialni?- Zapytał patrząc na mnie uważnie. Nie rozumiałem, o co mu chodzi.

- tak...Ale Tato, o co ci chodzi?
Michael: 
Trasy zawsze mnie wykańczały. Ale wiedziałem, ze nie skończę z śpiewaniem. Po pierwsze:
Za bardzo do kocham.
Po drugie: Mam najcudowniejszych fanów, na całym świecie. Dają mi tyle wsparcia miłości. Jestem dumny, z tego, kim jestem. To jest mój cel. Uszczęśliwianie innych poprzez moją muzykę. Zmęczony po całym długim dniu wracałem samochodem do hotelu, patrząc przez okno. Rozmyślałem nad tajemniczym telefonem od Lisy. Dawno ją widziałem i stęskniłem się za nią. Zżyłem się z nią, ale rozumiem, ze rozwód...Do tego ostatnia kłótnia z matką...To ją wykańcza, jednak jest plus. Pomimo iż wychodzimy razem na miasto...Ani razu nie widniało nasze zdjęcie w gazecie. Czyżby sobie mnie odpuścili?
Popatrzyłem na mojego ochroniarza. Uśmiechał się.
- Coś się stało?- Spytałem. Pokręcił głową.
- Nic...Zmęczony jesteś, co?
- Padam z nóg- oparłem głowę o zagłówek? Chyba dziś uda mi się od razu zasnąć.
- No nie byłbym tego taki pewien- dodał tajemniczo, wyglądając przez okno. Westchnąłem zrezygnowany. Wiedziałem, ze i tak nic z niego nie wyciągnę. No trudno.
- Ile jeszcze?- Spytałem kierowcy.
- Dziesięć minut.
- Boże.
- Co taki niecierpliwy jesteś?- Zapytał.
- Po prostu zmęczony okej?
- Okej...Nie denerwuj się.

Po dziesięciu minutach wreszcie dojechaliśmy do hotelu, pod którym czekała cała masa fanów. Pomachałem im, po czym udałem się do recepcji. Zdziwiłem się, gdy okazało, się, ze już ktoś odebrał go. Spojrzałem na Miko, który najwyraźniej o wszystkim wiedział. Nie powiem. Byłem wkurzony. Nie lubiłem takich niespodzianek. Ale postanowiłem ugryźć się w język. Dojechałem na ósme piętro, po czym skierowałem się w stronę mojego apartamentu. Rządziły mną mieszane uczucia. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Kto może na mnie czekać za drzwiami? Wszedłem do środka, rzucając marynarkę niechlujnie na krzesło, po czym udałem się w stronę salonu.
- Czekałam na ciebie- usłyszałem za plecami. Odwróciłem się  a uśmiech sam wpełzł mi na usta.- Cześć misiu.
- Cześć Lisie- Lisa rzucała mi się na szyję, dając buziaka w policzek.
- Zaczekasz chwilkę? Wezmę szybki prysznic, bo śmierdzę, jak nie powiem, co- Dziewczyna pokiwała głową, po czym z uśmiechem usiadła na kanapie. Udałem się do swojej sypialni, wziąłem czyste ubrania, po czym poszedłem jak najszybciej się odświeżyć.

Lisa:
Siedziałam na kanapie, patrząc na ścianę. Gdy Michael znikł za drzwiami uśmiech znikł z moich ust. Musiałam go odwiedzić. Potrzebowałam tego. Tylko Michael umiał mnie zrozumieć. To, co przechodzę teraz podczas tych wszystkich spraw rozwodowych wykańcza mnie psychicznie. Danny stara się ze mnie zrobić za najgorszą, nie patrząc na swoje błędy. Westchnęłam, po czym wstałam i podeszłam do okna, wyglądając przez nie. Pod hotelem stała masa fanów. Przypominały mi się czasy, gdy byłam mała, i tato czasem zabierał mnie ze sobą. 
Wciągnęłam powietrze by się nie rozpłakać. To wszystko działo się tak nagle. Danny stara się zniszczyć mi życie, matka uważa mnie za najgorszą, bo nie jestem juz z jej ukochanym Dannym, Riley zamknęła się w sobie, powróciły te cholerne sny do tego uświadomiłam sobie, że Michael nie jest mi obojętny. Jest dla mnie bardzo ważny. Przy nim czuje się inaczej. Przy nim jest moje miejsce.
Westchnęłam, gdy usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam głowę. Michael ubrany był w czerwoną koszulę, czarne dżinsy, białe skarpetki oraz te jego czarne mokasyn ki.
- Lisie wszystko okej?- Zagadnął troskliwie. Wybuchłam płaczem, po czym podbiegłam do niego
- Dziewczyno, co się stało?- Zapytał głaszcząc mnie po włosach.
- To wszystko tak nagle na mnie spadło...Boje się, ze Danny odbierze mi dzieci- wyszeptałam wtulając się w niego.
- Nie pozwolę na to rozumiesz.
-, Ale Michael.
- Tak?- Skinęłam głową, ponownie się w niego wtulając.- Nie bój się jestem cały czas przy tobie.
- Dziękuje misiu- Michael przygryzł wargę odwracając głowę.
- Jesteś głodna?- Zmienił temat.
- Troszkę.
- To ja coś zamówię a ty..Rozgość się..
- Włączę TV może będą mówić o mnie i o rozwodzie- zaśmiał się.
Włączyłam telewizor. Przeskakiwałam z programu na program. Akurat zaczynały się wiadomości.
' Michael Joseph Jackson oskarżony o pedofilię!!'
- Michael- wykrzyknęłam wciągając powietrze.
- Co się..- Wszedł do salonu z słuchawka w ręku, gdy zobaczył napis na ekranie słuchawka wypadła mu z dłoni i spadła na dywan. 
- Michael spokojnie- powiedziałam niepewnie- To kłamstwa.
-* Michael Jackson, gwiazda muzyki Pop został oskarżony o molestowanie seksualne Jordana Chandlera. Ten 12 letni chłopiec spędził z Jacksonem 4 miesiące, śpiąc z nim w jednym łóżku.  Były pocałunki i pieszczoty. Chłopiec mówił, Ze protestował, ale Jackson płakał i mówił, ze nic się nie dzieje...- Szybko wyłączyłam telewizor. Wstałam i podeszłam do Michaela. Popatrzyłam w jego oczy. Nie wyrażały, żadnych uczuć.
- Mickey- spuścił głowę, po czym poszedł do swojej sypialni, zamykając drzwi z hukiem. Nie dowierzałam jak można być tak okrutnym. On daje tyle miłości tym dzieciom, a oni go tak niszczą.

Zapukałam w drzwi prosząc by otworzył, on jednak milczał. Nie chciał mnie wpuścić. Dopiero po chwili zorientowałam się, że drzwi nie są zamknięte na klucz. Weszłam do środka. Michael siedział na parapecie patrząc w niebo. Podeszłam bliżej. Zobaczyłam srebrzystą łzę spływającą po jego policzku.
- Nikt w to nie uwierzy. Michael, ludzie wiedza, że taki nie jesteś- spojrzał na mnie.
- Właśnie, ze nie. Media ciągle nimi manipulują i robią ze mnie potwora..Najpierw wybielanie teraz to...Udało im się.
- Udało im się, co?
- Zniszczyć to, na co pracowałem od dziecka- wyszeptał. Spuścił głowę.
- Piotrusiu.
- Zostaw mnie Lisie. Błagam.
Westchnęłam i już chciałam wyjść, kiedy odwróciłam się na pięcie i popatrzyłam na niego.
- Nigdzie nie idę- spojrzał na mnie- Nigdzie się nie wybieram.
- Lise..
- Nie Mike, nie zostawię cię teraz, gdy mnie potrzebujesz. Nie teraz.
- Dlaczego?
' Bo cię kocham'
- Bo jesteś dla mnie zbyt ważny i koniec kropka.  Zrobimy wszystko by oczyścić cię z winy.
- Jak? To jest najokrutniejszy zarzut, jaki mogli mi dać. Nigdy nie skrzywdziłbym dziecka.
- Ja to wiem.
- Ale inni nie- warknął.- Dlaczego muszę...
- Nie możesz się załamywać- przewrócił oczami.- Nie rób tak.
- Jak?
- Nie przewracaj oczami, bo to nie ładnie- zaśmiał się.- To jak..Mogę zostać.
Wzruszył ramionami i rzucił:
- A czy Riley kocha Piotrusia Pana?
Zaśmiałam się.
- Tak...
- No, więc masz odpowiedź..

No i wrzucam kolejną, I'm Here With You..no cóż. Tak wiem jest okropna, i strasznie krótka, ale chciałam ja już wrzucić by mieć ja z głowy.  Następny rozdział będzie dwa razy bardziej dłuższy obiecuje.
Co do tego momentu z TV,. tak tak wzięłam to z Liberian Girl, po prostu nie dałam rady bym napisać to na nowo. Mam nadzieję, ze wam to nie przeszkadza.
No nic, przepraszam za masę błędów.
I zapraszam na wstęp do Story Of My Life :)

sobota, 26 września 2015

I'm Here With You, Rozdział 9




- Tak było, od kiedy pamiętam. Najpierw rodzice się kłócili, a potem godzili. Wmawiali mi, ze nic się nie dzieje, ale ja widziałam, ze nie jest między nimi tak jak kiedyś. Mama płakała nocami, tato siedział smutny w fotelu, patrząc w okno, a ja stałam w progu zastanawiając się jak im pomóc. Wiem, ze mój tato większości zawinił, zdradzał mamę wiele razy...Ale kochał ją. Nie chciał rozwodu, dopiero, gdy zrozumiał, ze na nic jego bałaganie przestał ja namawiać by byli ze sobą szczęśliwi. Przestali udawać. Mieszkali pod jednym dachem. On z jakąś lafiryndą, ona z jakimś bałwanem.
Bardzo mnie to wszystko bolało, bo myślałam, że to moja wina, ze oni od siebie odeszli- wytarła łzę z policzka, wciągnęła powietrze, po czym je wypuściła i mówiła dalej: - Wyprowadziłyśmy się z mamą. Nie rozumiałam tego. Pytałam
' Mamusiu, czemu tatuś nie może z nami mieszkać? Nie kocha już mnie?'Ona zawsze odpowiedziała
'Kocha, ale jest bardzo zajęty'. Wieczoru przed jego śmiercią,  gdy byłam u niego rozpłakałam się. Czułam coś złego, ale nie wiedziałam, co. Widziałam, że z tatą coraz gorzej. Nie wyglądał jak kiedyś. Widząc jak płaczę wziął mnie na kolana i oświadczył;
‘, Co kol wiek się stanie, gdziekolwiek będę...Nigdy nie przestanę cie kochać. Będziesz moją ukochaną córeczką'- dodała spuszczając głowę.
Byliśmy na cmentarzu w Graceland, gdzie był pochowany ojciec Lisy. Poprosiła mnie bym był z nią. Potrzebowała tego. I teraz siedzieliśmy na ławce przy jego grobie wspominając stare chwile. Z każdym momentem na twarzy Lisy pojawiało się coraz więcej smutku, żalu.

- Przeczuwał, ze umiera- wyszeptałem. Spuściła głowę i skinęła głową.
- Wiedział, że nie da rady mnie wychować. Przychodząc tu..-Urwała. Otuliłem ją moim ramieniem. Wtuliła się we mnie- Czuje jego obecność. Było wiele śmiesznych momentów w moim życiu. Np., Gdy żartowaliśmy w łazience, gdy się golił a ja podbierałam piankę do golenia- zaśmialiśmy się. Przygryzła wargę- Gdy razem śpiewaliśmy piosenki- spuściła głowę.
- Nie płacz- pogłaskałem ją po włosach- Nie chciałbyś cierpiała.
- Nie umiem nie cierpieć. On mnie rozumiał, był takim samym odludkiem, co ty i ja - uśmiechnąłem się słabo.- Bardzo go kocham.
- Jak poznał twoja matkę?- Spytałem wycierając łzy z jej bladych policzków.
- Gdy był w Niemczech na służbach wojskowych. W 1959 roku.
- Twoja mama miała czternaście lat- skinęła głową. Uśmiechnąłem się- Nie zauważyłaś jednej rzeczy?
- takiej, ze mój ojciec też był od niej starszy.
- Czyli zauważyłaś- zachichotała.
- Tato bardzo cię lubił.
- Ale matka nie.
- Powiedziała, ze jej go przypominasz- spojrzałem na nią.- Według niej jesteś takim samym podrywaczem.
- Ja? I podrywanie?
- Mnie poderwałeś.
- Ciebie..Sama się na mnie napaliłaś- dźgnęła mnie łokciem w bok.- Żartuje..Poderwałem cię- powiedziałem dumnie- To dobrze.
- Wyrwałeś mnie ze szponów Dannego.
- Tego szatana.

- Ty jesteś szatanem.

- Ja aniołkiem roku zostanę.
- Pożyjemy zobaczymy. Dziękuje, ze tu przy mnie jesteś. Przyjechałeś specjalnie z Niemców by być przy mnie.
- Zawsze będę.
- Obiecujesz?
- O ile ty będziesz przy mnie- wtuliła się we mnie jeszcze mocniej i szepnęła:
- Masz to jak w banku.
- Wiele dla mnie znaczysz- popatrzyła na mnie i zadrżała z zimna. Patrzyła na mnie, ale nic nie mówiła. Uśmiechnęła się i niemal niedosłyszalnie wyszeptała:
- To lepiej dla mnie.
- Wracamy? Napijemy się czegoś ciepłego- pokiwała głową. Wstaliśmy i skierowaliśmy się w drogę powrotną.
- Jutro wracasz na trasę, co?- Skinąłem- Szkoda, odwiedzę cię.
- Trzymam cię za słowo.

Wsiedliśmy do samochodu. Ja, jako kierowca Lisa, jako pasażer. Odpaliłem, po czym ruszyłem zerkając na nią w lusterku. Była smutna. Patrzyła się przez okno. Oparła głowę o zagłówek i przygryzła wargę.
- Gdzie cię odwieść?
- Do mojej mamy. Tam są dzieciaki- skinąłem głową uśmiechając się słabo. Wiedziałem, że Priscilla nie będzie zadowolona widząc mnie u boku Lisy. Nigdy za mną nie przepadała.
- Lisa?- Popatrzyła na mnie- Powiedziałaś, ze twoi rodzice się kłócili..A większość ich znajomych mówi, że żyli w przyjaźni.
- U nich to bardzo skomplikowane. Raz się kłócili, potem godzili, zaś kłócili, godzili. Człowiek umiał się pogubić.
- Za pewne twoja matka nie będzie szczęśliwa z mojej obecności.
- Mam to gdzieś. Ważne, ze dzieci się cieszą. Obawiam się, ze Riley nie da ci odjechać- zachichotałem
- To może w ogóle nie wejdę.
- zapomnij. Pójdziemy do mojego starego pokoju. Pokaże ci coś.
- Co?
- Zobaczysz- uśmiechnęła się.- Czemu tak na mnie patrzysz?
- Wreszcie widzę ten  śliczny uśmiech na twej pięknej twarzyce- Lisa zarumieniła się patrząc przez szybę.
- I ty nie jesteś podrywaczem...Moja matka miała rację.
- Tylko dla ciebie taki jestem.
- Oj Jackson, przeklinanie, picie podrywanie, za niedługo się dowiem, ze nie trzymasz się zasad Jehowy.
- Nie trzymam się...Nie jestem już nim.
- Dlaczego postanowiłeś odejść?- Wzruszyłem ramionami.,
- Bo miałem taką zachciankę- Lisa wybuchła śmiechem.- Mam wiele zachcianek.
- Jak typowy miś.
- Który uwielbia miodek- Lisa pokręciła głową- Nie chce mi się jechać do twojej matki.
- Mi też nie- zjechałem na pobocze.- I co dalej.
- Nie wiem jak ty, ale ja wychodzę.
- Na ten mróz?- Pokiwałem głową- Co zaś strzeliło ci na dekiel.
- Spacer dobrze nam zrobi.
- Dobrze...rozchorujesz się.
- Będziesz mogła się mną zaopiekować- Lisa odpięła pas i wysiadła a ja wybuchłem śmiechem.
- Na co czekasz?- Spytała tupiąc nogą. 
- Już niecierpliwcu...

Lisa:
Spacerowaliśmy po parku a dokładniej po lesie trzymając się za ręce i co chwila się popychając. Michael poprawił mi humor. Jak zwykle? Zawsze mogłam na niego liczyć, po, mimo iż ostatnio nieźle się pokłóciliśmy. Zadziałał mi na nerwy, ale teraz był w stanie przylecieć do mnie z Niemiec, bym poczuła się lepiej. Taki właśnie jest. Czasem zachowuje się jak zapatrzone w siebie dziecko, ale gdy ktoś go potrzebuje to jest. Wspiera, pomaga, zatroszczy się. Jestem w nim zakochana po uszy. Nie umiem zapanować nad tym uczuciem i on też. Oboje się go obawiamy. Musiałby wydarzyć się cud, żeby nasz' związek' nie rozpadłby się przez media. One zawiniły trochę na rozpadzie małżeństwa moich rodziców i teraz się tego obawiam. Michael też jest królem, o którym robią wielkie sensacje, do tego on potrafi manipulować mediami. Potrafi być wyrachowany. Nadal nie rozumiem jak ten jeden człowiek potrafi mieć tyle twarzy. No jak? Raz unosi się dumą, staje się zimny i wielce obrażony, raz jest jak mały chłopiec. Niewinny, ciekawy i uroczy,  Innym razem stanowczym i poważnym geniuszem. Wie jak poprowadzić swoją karierę.
A jeszcze innym razem?...
Romantycznym, czarującym, opiekuńczym i troskliwym kochaniem, w którego ramiona chciałaby wpaść nie jedna kobieta. Potrafi szeptać czułe słówka, które sprawiają, ze mu ulegasz. Jesteś jego. Oddajesz się w pełni.
- Dlaczego milczysz?- Spytał zatrzymując się i spoglądając na mnie.
- Bo zastanawiam się, jakim cudem masz tyle obliczy- Michael spuścił głowę- teraz jesteś słodkim, troskliwym, nieśmiałym facetem..- Przyciągnął mnie do siebie, patrząc na mnie z żarem w oczach.
- A po chwili?

- Kochankiem, któremu jedno w głowie- Wybuchł śmiechem.
- Jesteśmy kochankami?
- No wiesz nadal mam ' męża'
- Już za niedługo- powiedział przełykając ślinę i zerkając na moje usta.
- Zrobisz to, czy będziesz mnie dalej torturował.
- Mając na myśli 'to’, o co ci chodziło?
- Nie udawaj idioty Mike!
- Nikogo nie udaje..Możesz mi pokazać, czym jest ' to' coś.
- Niech będzie panie idiota- stanęłam na palcach, po czym musnęłam jego wargi.
- Nie jestem idiotą- szepnął odwzajemniając. Całował mnie czule, jednak z każdym następnym pocałunkiem stawał on się namiętny i agresywny. Nasze wargi, ze sobą współpracowały. Michael przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że nie umiałam złapać tchu. Pewne jest, ze gdyby mnie nie trzymał leżałabym teraz na ziemi.
Usłyszałam dzwonek telefonu. Mojego telefonu. Odsunęłam się od niego patrząc w oczy. Michael przygryzł wargę odsuwając się ode mnie. 
Pomimo iż do siebie tak nas ciągnęło, jeszcze ani razu nie powiedzieliśmy do siebie słowa ' Kocham cię' 
Wyciągnęłam telefon wciskając zieloną słuchawkę.
- Mamusiu? Jest z tobą Piotruś?- Dzwoniła Riley. Uśmiechnęłam się.
- Tak Piotruś jest ze mną- Michael spojrzał na mnie uśmiechając się szeroko.
- A przyjedzie do nas?
- Riley się pyta, czy ich odwiedzisz.
- Oczywiście.
- Zaraz będziemy- rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni.- No to musimy jechać.
- No to musimy jechać...
Posłałam mu słaby uśmiech kierując się w stronę samochodu.
- Lisie- spojrzałam na niego. Podszedł do mnie, odgarnął włosy i wyszeptał:
- Kocham cię- moje serce zabiło szybciej. Czekałam na to niemal od trzech miesięcy. I wreszcie to powiedział.
- Tez cię kocham.- Michael podarował mi czułego całusa w policzek i rzucił:
- Przepraszam za tą agresywność. Nie poznaje siebie.
- Mi się tam podobało- Uśmiechnął się dumnie, objął mnie ramieniem i rzucił:
- Wracajmy.
***
- Zginiesz marnie!- Wykrzyknęła Riley, gdy bawiliśmy się w gwiezdne wojny w salonie, nawalając się z mioteł. Lisa widząc to śmiała się jak wariatka a Ben, szukał miotły by móc do nas dołączyć.
- Giń karaluchu.
- To nie ta bajka Riley- powiedziałem opuszczając miotłę i przez swoja nieuwagę oberwałem w tyłek.- Niech ja cię złapie- rzuciła miotłę na ziemie i zaczęła biec. Na szczęście złapałem ja i zacząłem gilgotać.
- No, co jest?- Podnieś myśmy głowy. Koło nas stał Ben z miotłą- Koniec zabawy? Byłem po nią w piwnicy.
Wybuchłem śmiechem padając na dywan, co Riley wykorzystała, bo zaczęła mnie gilgotać. Śmiałem się jak głupi, a jak Ben postanowił jej pomóc, darłem się i błagałem by Lisa mi pomogła.
- Sorry Amigo.
- Pomóż potrzebującemu.
- Dzieci nie przerywajcie- zrobiłem obrażoną minę. Dzieciaki wybuchły śmiechem, a Lisa zakryła usta dłonią. Wstałem i podszedłem do niej.
- Zemszczę się- wyszeptałem. Tortury, jakie robiłem na Riley przeniosłem na Lisę. Uwielbiałem patrzeć na jej uśmiech, a jej śmiech był muzyką dla moich uszu.
Usiadłem na niej okrakiem pytając:
- Przeprosisz?
- Pomyślę.
- Co tu się dzieje?- Do salonu przyszła matka Lisy. Zeszedłem z niej siadając na kanapie i zerkając nieśmiało na, Priscillę, która mordowała mnie spojrzeniem.
- Mamo nie zabijaj wzrokiem Michaela.
- Rodzinka w komplecie- dogryzła. Westchnąłem spuszczając głowę.- Niegdyś był tu Danny.- Tym mnie dobiła. Poczułem się winny rozpadowi małżeństwa Lisy.
- ja będę uciekał- oświadczyłem wstając.
- Nie! Michael proszę nie- powiedziała smutno Lisa.
- Piotrusiu nie idź- poprosiły dzieci.
- późno już..Nie chce przeszkadzać.
- Nie przeszkadzasz- powiedziałem chórem dzieci.
- Pewnej osobie tak- spojrzałem na surową matkę Lisy.- Przepraszam, za najście.
- Jesteś z siebie zadowolona?- Warknęła Lis.
- Daj spokój- poleciłem.- To do kiedyś.
- Piotrusiu..czemu idziesz- wziąłem Riley na ręce.

- Bo muszę jutro wcześnie wstać.
- Znowu nie będziemy cie widzieć?- Powiedziała naburmuszonym głosem.- Nigdy nie zostaniesz naszym tatusiem. Popatrzyłem na nią zszokowany, z reszta Lisa też a mina Priscilli?
- Ojciec..Masz innego tatę nie pamiętasz- warknęła.- Przez twojego ' Piotrusia' go nie masz.
- mamo nie mów tak. Dobrze wiesz jak było i nie nastawiaj dzieci przeciwko Michaelowi...Zbierajcie się.
- Czemu?
- Nie będziecie z nią siedzieć.
- Zła babcia- powiedział Ben wymachując palcem. Zaśmiałem się- Nie oskarżaj naszego Piotrusia...Wiemy jak jest naprawdę..
Riley spojrzała na babcie i fuknęła pod nosem. Postawiłem ją na ziemię poszła na górę po swoje rzeczy.
- Lisa nie kłócicie się prze zemnie- poprosiłem patrząc w jej oczy.- Nie opłaca się- dodałem ciszej.
- Musi cię zaakceptować.
- Może kiedyś to zrobi...Uciekam- pocałowałem ja w policzek- Do widzenia.

Juz wsiadałem do samochodu, gdy usłyszałem za sobą:
- Michael czekaj- odwróciłem głowę i zobaczyłem Lisę z dziećmi. Podbiegły do mnie wtulając się we mnie.
- Obiecaj, ze wrócisz.
- Wrócę nie martwcie się..Jeszcze się pobawimy.
- Nie będziesz na nas zły.
- Na was? Nigdy...No juz wracajcie..Przeziębicie się- dodałem dając całusa w czoło Benowi i Riley. Dzieci pomachały mi i wróciły do domu, podeszła do mnie Lisa.
- Moja matka umie wszystko zepsuć.
- Nie wszystko.
- Czego nie zepsuje.
- Uczucia, jakim cię darzę- Zarumieniła się- Kocham cię- dodałem. Lisa stanęła na palcach i pocałowała mnie. Obróciłem nas tak, ze stała oparta o samochód.- Wariatka.
- Wariat..Nie przemęczaj się.
- Dobrze panie generale.
- Pani Generał.
- To gorzej..Kobiety są...
- Są?
- Uciekam całuski- szybko wsiadłem do samochodu.
- Pogadamy na osobności- dodała wesoło.
- Jakoś na pewno.
- Napaleniec.
- Nie myślałem o tym, ale jak chcesz.
Pokręciła rozbawiona głową, odpaliłem, po czym ruszyłem uśmiechając się do siebie. Co ja poradzę, ze zakochałem się w niej. Nie umiałem się oprzeć. To było silniejsze. Niby takie niewinne uczucie kwitło, a czuje, ze wiele pozmienia. I niech Priscilla nie myśli, ze się poddam. Będę z Lisą, a po trasie się jej oświadczę.

' I to jest myśl'


No cześć. Jak widzicie udało wstawić mi się notkę o MIchaelu i Lisie. Nie wiem czemu taka wyszła, słuchając piosenki Always On My Mind..tak jakoś udało mi się ją napisać. Ostatnio ciągle słucham Elvisa. Ale tak szczerze podobała wam się notka? Nie wiem czy mi się uda, ale postaram się wrzucić też 10 rozdział, ale nic nie obiecuje. 
Przepraszam za wszystkie błędy.
Pozdrawiam

P.S Jeśli ktoś nie widział to na Another Story  pojawił się Epilog Believe In Ghost, wiec jak ktoś go nie czytał..serdecznie zapraszam.

piątek, 4 września 2015

I'm Here With You, Rozdział 8



Piosenka, którą śpiewałem z Magda po powrocie ze szkoły.

Świat na chwile się zatrzymał. Nic się nie liczyło, prócz nas. Bałem się, ze, gdy pocałunek dobiegnie końca- cała magia pryśnie. Pragnąłem czegoś więcej. Przyciągnąłem ją delikatnie w pasie.

' Nie wykorzystuj chwili'

Bardzo powoli i bardzo a to bardzo niechętnie oderwałem się od jej słodkich warg. Oderwałem się od niej patrząc w te piękne roziskrzone oczy. Były radosne, jednak krył się w nich też smutek. Przygryzłem wargę. Dotknąłem jej policzka. Lisa otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak zrezygnowała. Spuściła głowę i szepnęła ciche ' Przepraszam’, po czym uciekła. Chciałem za nią biec, ale nie umiałem. Po tym, co się stało nie myślałem racjonalnie. Podniosłem głowę czując jak ciężkie krople deszczu spływają mi po twarzy.
Nie mogłem zakochać się w Lisie. To było zakazane uczucie. Ona ma męża i dwójkę dzieci...Nie rozwalę rodziny.
' Ona bierze rozwód'
Westchnąłem, po czym oparłem się o moje magiczne drzewo.
Co mam zrobić?
***
Czas mija nieubłaganie. Minęły cztery dni. Ani razu nie zadzwoniła, nie napisała. Całe noce przesiedziałem starając się ' ustalić’, co do niej czuje. Doszedłem do jednego- Moje uczucie do Lisy to coś więcej niż sympatia do koleżanki, ja się w niej po prostu zakochuje. Przy niej czuje, ze mogę wszystko. 
‘, Dlaczego wszystko musi być takie trudne?'
- Cześć szczurku- potrząsałem głową i zobaczyłem Karen. Jak zwykle uśmiechniętą, radosną. Od razu humor mi zaczął się poprawiać.
- Cześć czarownico...Ile można czekać?- Spytałem z uśmiechem. Karen zaśmiała się i mruknęła pod nosem ' Nie marudź'
- Nie narzekaj żabolu... Ważne, ze jestem.
- No dobrze...Dzięki tobie będę wyglądał jak człowiek.

- A nie człowiek po ciężkiej depresji.

- Dokładnie...Jak świr po przejściach- oboje zarechotaliśmy. Przyjrzałem się jej uważnie. Była ubrana w niebieską koszulę, czarne dżinsy i buty na koturnie... A i zapomniałbym o czymś, co najbardziej przykuło moją uwagę. Miała rozpięte trzy guziki w tunice. Uśmiechnąłem się się do siebie chytrze.
- Czemu się szczerzysz?
- Bo lubię..Mogę-chciałem wsiąść do ręki grzebień, lecz trzepnęła mnie po palcach i rzuciła z
Uśmiechem:
- Nie wierć się karaluchu.
- Pijawka...Phi...A po cio ci too?- Spytałem głosem trzy latka, na co Karen uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- A cio chłopczyk ciekawy?- Pokiwałem główką-  No to ciekaw się dalej.
- Ej...
- Mike przestań się kręcić, bo ci z lokówki przywalę.
- Lisa powiedziała, ze przywali mi z...- Zacząłem, lecz urwałem. Wspominając o Lisie, zrobiło mi się przykro. Tęskniłem za nią. Na nią zawsze mogłem polegać.
- Nie smuć się...Nie lubię patrzeć jak się smucisz.
- Ooo..Karen?
- Hym?
- Lepiej zapnij te guziczki, bo one mnie dość mocno kusza- uśmiechnąłem się szeroko przygryzając wargę.
- Niech kuszą...Odpięły się z wrażenia na twój widok.
- O mój Bosz...Na serio?- Pokiwała głową.
- Jestem ciekaw, co musiałbym zrobić żeby- trzepnęła mnie  łeb.
- Nie myśl tylko o tym misiu.
- O grach?
- Tak o grach- zachichotała...- Nie odegnam się całkowicie.,
- mogę ci pomóc.
- Dziękuje...Nie trzeba...Jak coś to ciebie zawołam.
- Słóże pomocą- puściłem jej oczko.
- Czy ty mnie kokietujesz?
- Nie...Dyskutuje.
- Idź na polityka.
- Małpa.

- Pajac! Gotowe powal ich na kolana.

- E tam ty zemdlejesz, jako pierwsza to najważniejsze... A i przy okazji skoro te guziczki rozpinają się an mój widok, to lepiej trzymaj tą koszulę, bo jak ci się...- Trzepneła mnie w głowę- Może ci nagle spaść.- Klepnęła mnie w tyłek.- Hymn miła i kusząca propozycja..To na zachętę...Okej przemyślę to.
- Spadaj na drzewo loczkowaty.
- Pa czarownico.
- Pa bachorze.
- No to idę.
- No to idź...A  najlepiej poleć.
- A co ja superman jestem?
- Superman przy tobie wymiękła- rzuciła a uśmiech sam wepchnął mi się na twarz.
- I kto tu, kogo kokietuje.
- Ty mnie- usiadła na fotelu an, którym ja jeszcze przed chwilą siedziałem.- Nie ma to jak flirt- zaśmiałem się.
- Po prostu wymiana argumentów.
- Bosz...
- Pójdę na prezydenta będę głosił moje mądre rady.
- Boże miej opiekę nad tymi biednymi ludźmi.
- Gryzoń!
- Żegnam Pana Jacksona!

Z uśmiechem ruszyłem w kierunku, sceny. Miałem trochę czasu przed koncertem, bo postanowiłem przyjechać na miejsce trochę szybciej. Chciałem zapomnieć na chwilę o Lisie.
' Jak to cudownie mieć przy sobie Karen'
Co ja poradzę, ze nie umiem jej nie kokietować? To nic takiego.
' Tu robisz nadzieję, Lisie, a tu bajerujesz Karen'
Nic  nie robię. Nie jestem niczyją własnością. Mogę żyć nie zależnie. Jak Lisie na mnie zależy to niech się w końcu odezwie...Niech da znak życia.
***

- Mac ty pajacu!- Krzyknąłem goniąc go po korytarzu w Neverlandzie. Mac śmiał się w niebo głosy.
Co się dziwić. Wraca po tygodniu i robi mi cudowną pobudkę.
' Nie ma to jak zostać oblany wiadrem zimnej wody na dzień dobry;
- Zabiję cię- dodałem.
- Ta...Na pewno...Ty się jeszcze nie rozbudziłeś.
- Nie chciałbyś bym się całkiem rozbudził- rzuciłem.
- Bardzo się boje.
- Jak ja cię złapie potworze...To...- Nie dokończyłem, bo wylądowałem na tyłku, na schodach. Mac widząc to wybuchł śmiechem.
- Ha ha.
- Wiesz jak to śmiesznie wyglądało?
- Ty...Nagrabiłeś sobie...Zemszczę się- wstałem z schodów, masując obolały tyłek- To bolało!
- Nie popłacz się.
- Mac!
- Tez cię uwielbiam.
- Chłopaki śniadanie- do holu weszła Oliwia. .- Co wy?..- Nie dokończyła, bo zaczęła się śmiać.
- Wszyscy przeciwko mnie.
- Nie wszyscy- dobiegł mnie tak dobrze znany mi delikatny głos. Wyprostowałem się jak struna, i zszedłem z schodów. Przede mną stała Lisa. Ubrana w czerwoną tunikę i dżinsową spódniczkę, na nogach miała czarne pół buty.
Wciągnąłem powietrze.
- Oj Jackson nie pożeraj jej tak wzrokiem- wtrącił się Mac podchodząc do mnie i klepiąc ramie- Spóźniłaś się...Musiałabyś widzieć, jak Jackson skończył tyłkiem na schodach.
- Pożałujesz tego.

- Yhm...Bardzo Się boje.

- Załatwię cię.
- Dobrze, dobrze załatwisz go, ale się najpierw ubierz...A nie paradujesz przy gościach w piżamie- poczułem jak się rumienię.
- Michael chce pokazać się Lisie, jak seksownie wygląda w tej piżamce- trzepnąłem go delikatnie w łeb.- I tak miał urocza piżamkę.
- Spadaj blondasie.
- Nie stawaj się Jackson.
- A jak będę się stawiał?
- Lisa Michael mruczy twoje imię przez sen.
- Już po tobie!!! Przepraszam na chwilkę Liso.
- Tylko się nie zabij- poleciła z uśmiechem. Zacząłem gonić Maca. Dopiero po dziesięciu minutach udało mi się go złapać.
- Lisa ci się podoba...Widać to...
- Nie musisz jej tego mówić- warknąłem zakładając ręce na klatce piersiowej.- Nie musiałeś.
- Pod warunkiem, ze potem mi opowiesz, co między wami jest.
- Nic nie ma...Jesteśmy przyjaciółmi.
- Ta na pewno...Pogadamy pojutrze.
***
Siedziałem wraz z Lisą w altance, patrząc się w niebo. Chciałem tyle powiedzieć, a nie wiedziałem, od czego zacząć.
- Liso...- Spojrzała na mnie.- Przepraszam, cie za to, ze..Cię..
- To ja przepraszam. Wybaczysz mi?
- Nie mam, czego ci wybaczać, to ja cie pocałowałem.
- Nie wracajmy do tego.
- Okej...Co robiłaś przez te pięć dni?
- Załatwiałam sprawy rozwodowe- uśmiechnąłem się.
- Bałem się, ze...
- Chciałam się odezwać, ale...Miałam tyle na głowie.
- Rozumiem...Ale teraz między nami wszystko okej?- Pokiwała głową, po czym oparła ją na moim ramieniu.
- Moja matka nie jest zadowolona...Powiedziała, ze popełniam błąd.
- Liso Marie...To ty...Decydujesz, z kim chcesz być.
- Ona uważa, inaczej...Nigdy się z nią nie dogadywałam.- Oświadczyła smutno-, Co innego z tatą.
- Rozumiem. Kiedyś wszystko się ułoży.
- Czuje, ze to dopiero początek- szepnęła. Spojrzałem na nią. Płakała. Zsunąłem się, i uklęknąłem przed nią. Wziąłem jej ręce i popatrzyłem w oczy.
- Posłuchaj mnie...Nie każdy wybór będzie się jej podobał. Ale tylko i wyłącznie ty decydujesz, z kim chcesz być i czego chcesz od życia. Na mnie zawsze możesz polegać- pocałowała mnie w policzek- Tęskniłem za tobą ślicznotko.
- Wiem przystojniaczku... Ja za Tobą też.
- Przedstawisz mi Bena i Riley.
- Oczywiście...Riley nie gada o nim innym- zaśmialiśmy się się- Wiem, ze to szalone, ale co ty na to, ze uciekniemy od tego wszystkiego.
- Lisa media...One..
- Trudno...Niech piszą...No chodź...Pójdziemy na kręgle...Potem do biblioteki....A potem...
- Do chińskiej restauracji- pokiwała głową.
- To się źle skończy- dodałem z szerokim uśmiechem.
- Życie bez ryzyka nie jest takie same...

Tymczasem U Jordana.
Siedziałem na łóżku, przeglądając książkę, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Odłożyłem książkę i rzuciłem:
- Proszę- uśmiech sam wpełzł mi na twarz, gdy zobaczyłem Michaela.
- Cześć idioto.
- Cześć pawianie- rzucił się na łóżko obok mnie biorąc komiks.
- Co robiłeś?- Spytałem.
- Byłem na randce z Lisą.
- No to się nieźle zapowiada...Mów dalej.

- Ona jest cudowna...Magiczna...Ale nie może być między nami nic więcej- posmutniał.
- Niby, czemu?
- Bo wiem jak to by się skończyło.
- Od kiedy przejmujesz się mediami?- Michael posmutniał jeszcze bardziej, wstał i podszedł do okna.
- Ciągle coś knują, spiskują...Mam ich dość...Co ja im takiego zrobiłem? No, co? Przecież wyjaśniłem wszystko w wywiadzie a oni mówią, ze kłamię.
- Mistrzu nie przejmuj się...Dostaniesz do głowy- zaśmiał się smutno.- Michael.
- Jordan wiesz, co ci powiem? Mam dość tych fałszywych ludzi...Mam ich dość! Niech dadzą mi wreszcie święty spokój. Nie lubią mnie to niech nie zatruwają mi życia.
- W twoim otoczeniu jest wiele fałszywych..
- No właśnie! I jak tu komuś zaufać, co? No jak?
- Nie wiem...Ja już dawno do głowy bym dostał...Moc jest z tobą- Michael się roześmiał, po czym usiadł an łóżku.
- Nie wiem...Chce ufać wszystkim, ale boje się... że mnie skrzywdzą...Nie chce cierpieć.
- I nie będziesz...A tym, którzy cię ranią damy w tyłki- Michael uśmiechnął się- Idziemy pograć na konsoli?
- Okej- od razu poprawił mu się humor- Tym razem ja wygram.
- Zapomnij Jackson. To twoje marzenia.
- Marzenia się spełniają.
- Ha...Ale ja jestem mistrzem.
- Wpadania w kłopoty.
- Uczę się od mistrza.

Po dwóch godzinach śmialiśmy się jak popaprani oglądając Gliniarza z Beverly Hills i obżerając się wypiekami mojej mamy. Michaelowi poprawił się humor. Cham wygrał ze mną cztery razy.
' Jak on to do cholery robi'
Michael chyba czyta mi w myślach, bo rzucił dumnie:
- Mam znajomości tam na górze.
- Wszystko jasne..
Michael spojrzał na zegar, po czym oświadczył:
- Pora wstawać.
- Zaczynasz trasę prawda?- pokiwał głową-, Co ja będę robił przez ten czas?
- Nudził się...Oj będę dzwonił.
- Ja będę dzwonił...O ile ojcu coś nie odwali.
- Czemu?
- Chce mnie wsiąść do siebie na wychowanie- Michael zrobił ciche ' Ohh’, po czym dodał:
- Wszystko się ułoży. Nie martw się.
- Nie będę się martwił. Trzymaj się.
- Idziesz już?- Do salonu weszła moja mama.
- Trasa...I..
- Rozumiem...Trzymaj się i nie wykańczaj się...Jordan wtedy da ci w łeb.
- Tak wiem- popatrzył na mnie- Dziękuje za gościnę...Aha i cudowne wypieki.
- Dziękuje.
- No to...Trzymaj się J.
- Trzymaj się MJ...Odzywaj się.

- Jordan dzwonił ojciec- wtrąciła mama. Przewróciłem oczami.- Jordan.
- No i?
- I...Jutro po ciebie przyjeżdża...Zamieszkacie razem.
- Ale czemu?- Zapytałem z wyrzutem.
- Chce poprawić wasze relacje...
- Przecież są dobre- łgałem. Nigdy nie umieliśmy się dogadać, chociaż muszę przyznać, ze kocham mojego ojca i zrobię dla niego wszystko. Brakuje mi go- Może masz rację...To poprawi nasze relacje...I z resztą Michaela i tak nie będzie.
- więc właśnie...Idź się spakować- ze spuszczona głową, wbiegłem po schodach na górę do swojego pokoju, rzucając się an łóżko.

Michael:
Z uśmiechem, wróciłem do Nibylandi. Wizyta u Jordana poprawiła mi humor. Zawsze wie, co powiedzieć. Tak samo jak Mac. Przy okazji..Po moim powrocie wiernie czekał przy drzwiach. Rano był na ' randce' i nie mógł przyjść. Z tego, co wiem jego matka umówiła go z jakąś dziewczyną, co jest głupotą, bo Mac ma jeszcze czas na randkowanie. No, ale cóż tacy są rodzice. 
Opowiedział mi wszystko, co się działo, z czego miałem niezły ubaw. Najlepsze a dla niego najgorsze jest to, ze ta dziewczyna nie chce dać mu spokoju, a ona i Mac...Dwa różne światy.
- Przeciwności do siebie przyciąga- oświadczyłem uśmiechając  się.
- Ha, Ha. Ha...Ona jest okropna...Do tego brzydka.
- Mac..
- Nie to, co Lisa.
- Ona jest moja!- Rzuciłem w niego poduszką.
- No właśnie...Między wami tego teges?
- Na razie chyba nie...Ale mam nadzieję, ze po trasie tak...
- A co u Jordana?- Spytał zaciekawiony.

Opowiedziałem mu o wszystkim, czego słuchał z uśmiechem. Byłem zaskoczony. Poznałem go przez przypadek...
Jednak, gdy go poznałem nigdy nie spodziewałem, ze ta ' przyjaźń' tak odmieni moje życie...




I'm Here With You, Rozdział 7



* Oczami Michaela.

Po tamtej nocy, kiedy Lisa, przyjechała do Neverlandu zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Umiemy wisieć cały dzień na telefonie. Nigdy nie kończą się nam tematy. Przez co mężuś Lisy...No popatrzymy prawdzie prosto w oczy. Jest zazdrosny. I nie dziwię mu się...Szczerze sam ostatnio zacząłem zauważać, pewne zmiany w moich zachowaniu. Przy Lisie jestem jeszcze bardziej otwarty niż przy innych, do tego...Gdy widzę ją w obcięciach Danna, po prostu się wkurzam. Jak to Lisa powiedziała...Między mężczyzną a kobietą przyjaźń nie istnieje. Czy to możliwe, ze Lisa zaczęła mi? 
Się podobać? Nie..Ona zawsze mi się podobała..Powinienem spytać raczej...' Czy ja, aby przypadkiem nie zacząłem się w niej podkochiwać?'
Cały czas mówię sobie, ze to za krótki czas...że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje..Ale...mnie i Lisę wiele łączy. Oboje dorastaliśmy w blasku fleszy, nie mieliśmy łatwo, gdy byliśmy dziećmi...Kochamy pomagać i dobrze się bawić.

Westchnąłem po czym zamknąłem oczy. Siedziałem na swoim magicznym drzewie. Dziś pierwszy raz od kilku dni...Nie mam kontaktu z Lisą. Cholernie brakuje mi jej słodkiego głosu. Jest ukojeniem dla mojej duszy.
- Michael- otworzyłem oczy i zobaczyłem Miko. Mojego ochroniarza.- Ktoś do ciebie.
- kto?
- Danny- westchnąłem, po czym zszedłem z drzewa, i stanąłem u boku mojego ochroniarza.
- Czego on chce?
- Pogadać...Jest nieźle wkurzony.
- Po ludzku zazdrosny.
- a ma być, o co zazdrosny?-' Dobre pytanie Miko...Jak znajdziesz mi na nie odpowiedz, dam ci podwyżkę'
- sam nie wiem.-Wzruszyłem ramionami- Pogubiłem się.
- Może ci...
- Miko...Chcesz być moim psychologiem?- Zaśmiałem się.
- Zawsze coś nowego...A i Mike...Nie zabijcie się./
- Dobrze- rzuciłem z wymuszonym uśmiechem' Przez przypadek wyrzucę go przez okno...Ta...Przez przypadek'

Wszedłem do środka, po czym skierowałem się w stronę salonu, gdzie siedział Danny. Widząc mnie wstał i zmierzył mnie morderczym uśmiechem. Widząc jego minę, uśmiechnąłem się chytrze, po czym założyłem ręce na klatce piersiowej i powiedziałem drwiącym głosem:
- Co cie sprowadza drogi przyjacielu?
- Przestań się głupio uśmiechać Jackson.
- Nikt nie dał ci prawa zabraniać mi tego...A wiec postanowiłeś mnie odwiedzić.
- Odpieprz się od lisy.
- Hymn ciekawe polecenie..Szkoda, ze nie jestem żołnierzem- usiadłem w fotelu, uśmiechając się drwiąco.
- Jackson dobrze ci radze.
- Danny usiądź...Pogadajmy jak ludzie.- ' Tylko szkoda, ze ty do tej kategorii się nie zaliczasz'
- Myślisz, że nie wiem, ze chcesz uwieść Lisę.
- A wiesz? Szkoda, ze ja tego nie wiedziałem...Ale skoro uważasz, ze chce...No to..Czemu by nie- popatrzył na mnie tak... ze..
- gdyby spojrzenie mogło zabić- zaśmiałem się z pogardą.
- co się stało z miłym Jacksonem?
- Ależ ja cały czas jestem Miły ty chodzisz nerwowo po salonie...Siadaj drogi przyjacielu.
- Jackson albo się od niej odwalisz.
- Albo- wstałem i podszedłem do niego- Dokończ...
- Pożałujesz.
Prysnąłem pod nosem.
- To ty psujesz wszystko między wami. Gdzie byłeś jak ona cię potrzebowała? No gdzie? Lepiej biegać po barach ze striptizem, co?
- Ja jestem, chociaż jak facet...A nie...Gej...
- Coś ty powiedział- zbliżyłem się do niego.
- Słuchaj zdecyduj się...Nie uwodź Lisy...Dobrze ci radze.
- Mam cię posłuchać, ponieważ?
- Ponieważ zniszczę ci życie.
‘, Ponieważ zniszczę ci życie...Bardzo się boje'
- Odpieprz się od niej pedale!- Dodał. Nie wytrzymałem i zamachnąłem się.

* Oczami Lisy
Śledziłam Dannego. Byłam ciekawa gdzie tym razem pojedzie. Gdy zobaczyłam jak jedzie w stronę Neverlandu byłam zdziwiona, chociaż z drugiej strony mogłam się tego spodziewać. On nigdy nie powie, że coś jest jego winą. Zawsze zwala na innych. Wjechał na posesję. Ja zatrzymałam się przed bramą. Opadłam na siedzenie głośno wzdychając. Za bramami Nibylandii wierzyłam, ze wszystko jest możliwe...Z resztą...Wystarczy, ze jest przy mnie Piotruś...Wtedy wszystko inne nie ma znaczenia.
Minęło już trochę czasu od naszego spotkania u Bretta. Z każdym dniem zbliżamy się do siebie coraz bardziej. Nie umiem już funkcjonować, bez zastanawiania się, co on robi...Czy już wstał? Czy tańczy? Czy śpiewa?...Ciągle o nim myślę. 
Od dwóch tygodni chodzimy na przyjacielskie spotkania.
' Pssy...Tak to się teraz nazywa?'
Oj no dobra, randkujemy ze sobą...Chociaż nie powinniśmy...Ja mam męża...I...Dzieci...
Obawiałam się się jeszcze jednego...Moja matka nigdy nie zaakceptowałaby Michaela. Dla niej zawsze był  dziwakiem. Od kiedy kolor jego skóry się zmienił. Powiedziałam jej, ze on jest chory, a ona ciągle gada swoje. Czasem zastanawiam się, jakim cudem jest moją matką. Nigdy się z nią dobrze nie dogadywałam...Nie to, co z tatą.
Spojrzałam na zegarek. Zaczęłam się niepokoić. Dannego już trochę nie było. Postanowiłam zobaczyć, co tam się dzieje. Wjechałam na teren Nibylandii, po czym wysiadłam z samochodu.
- Witaj Liso- usłyszałam radosny głos ogrodnika.
- Dzień dobry Henry...Jak się miewasz?
- Dobrze...Pani mąż przyjechał..
- Wiem...Właśnie tam idę...To miłego dnia- posłałam mu uśmiech i ruszyłam w kierunku domu. Weszłam do środka, i usłyszałam kłótnię. Pobiegłam w stronę salonu. Co zastałam? Michaela trzymanego przez Miko a mojego mężulka przez Bryana ( innego ochroniarza). Oboje byli poobijani.
- Odwala wam!- Wykrzyknęłam. Michael popatrzył na mnie.
- To twój mąż zaczął...Ja mu dałem tylko w nos.
- Dann- popatrzyłam się na mojego męża.
- Ten pedał mnie wkurza.
- Jak jeszcze raz go tak nazwiesz, to zaraz będziesz cały we krwi- Michael się zaśmiał.- Nie obrażaj go skoro go nie znasz.
- Kradnie żony.
- Nie Dann...Już dawno powinnam coś zrobić.
- To przez niego chcesz wsiąść ze mną rozwód- powiedział oskarżycielsko.
- Chcesz wsiąść rozwód?- Spytał zaskoczony Michael.
- Tak...Już dawno powinnam to zrobić. Widzę, ze dostałeś..
- Nie pozwolę ci odejść.
- Danny nie zachowuj się jak dzieciak!
- To ty wybierasz jakiegoś dzieciaka zamiast mężczyzny.
- jak ci zaraz wpieprzę to pożałujesz!- Warknął Michael.
- Michael nie opłaca się...Głupszym się ustępuje..
- Zabiorę ci dzieci- zesztywniałam.
- nie masz prawa.
- Mam prawo...To przez ciebie jest rozwód...
- Nie Danny...Rozwód, jest przez to, ze albo nie ma cię w domu, a jak jesteś to myślisz tylko o jednym...A jak nie...To dajesz mi w ryj...- Michael otworzył usta jakby chciał cos powiedzieć, jednak szybko je zamknął. Spojrzał na Dannego z takim wyrazem twarzy, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. I nie chciałam widzieć.
- Jakim prawem podniosłeś na nią rękę?!- Powiedział z nad wyraz spokojem.
- Michael...Nie opłaca się...Danny jedź już.
- Kilka razy mi się zdarzyło.
- Zejdź mi z oczu albo nie, ręczę za siebie.
- Możesz wybrać go...Ale wtedy stracisz dzieci na zawsze- dodał Danny.
Do oczu napłynęły mi łzy. Wciągnęłam powietrze, i żeby nie widzieli jak płacze, po prostu wybiegłam, na dwór gdzie zaczęło padać. Była taka piękna pogoda, a musiała się popsuć.
' Danny wszystko umie popsuć'
Biegłam przed siebie, zalewając się łzami. Jakim prawem on zagroził mi, ze odbierze mi dzieci? Jakim prawem? Co ja mu takiego zrobiłam.
- Lisa- odwróciłam się i zobaczyłam Michaela biegnącego w moją stronę. Wytarłam łzy- Nie płacz nie opłaca się.
- Wracaj leje jak scebra.
- Ty też stoisz na deszczu- zaśmiał się- Przy moim magicznym drzewie- dodał z uśmiechu.
- Dlaczego magicznym?
- Zawsze mam tu wenę...To na wiersz..To na piosenkę.
- To na serio jest magiczne.
Zaśmialiśmy się.
- Bardzo cie przepraszam za niego.
- Naprawdę bierzesz z nim rozwód?- Pokiwałam głową
- Ale boje się..
- Nie odbierze ci dzieci...Nie pozwolę mu na to.
- Dziękuje ci...Kochany jesteś.
- Ach no wiem- zachichotaliśmy.- Lubię twój uśmiech.
- Ja twój też. I oczy...Piękniejszych nie widziałam.
Zawstydził się.
- Pomyśleć, ze minęło tyle lat.
- A my wciąż tak samo głupi.
- Ty jesteś bardziej głupi.
- hej- dał mi sójkę w bok.
- Oh..Masz rozcięta wargę- dotknęłam jego policzka. Uśmiechnął się.
- Wyglądam jak mężczyzna.
- Raczej jak facet po spotkaniu z ciężarówką...Trzeba ci to opatrzyć- dodałam nie odrywając wzroku od jego oczu. Były obłędne, hipnotyzujące. Zatraciłam się w nich. Michael przygryzł wargę oczami błądząc po mojej twarzy. 
' I jak tu się w nim nie zakochać?'
- Peszysz mnie wiesz wiesz o tym?- Zapytał z uśmiechem. Odwzajemniłam go.
- Ty mnie też.
- Jesteś taka piękna.
Wciagnełam powietrze.

Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czułam jego oddech na swojej skórze... Zobaczyłam w jego ochach błysk, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Czułam zapach jego odużających perfum. perfum. Zapach, przy którym nie umiałam się skupić i myśleć. Nagle zapragnęłam, żeby przestały nas dzielić nawet centymetry. On chyba pomyślał o tym samym, bo jego usta znalazły się na moich w tej samej sekundzie.


Przepraszam za błędy. 
Pozdrawiam Mike

środa, 2 września 2015

I'm Here With You, Rozdział 6

Piosenka może nie dobrana, ale to moja ukochana piosenka. Uwielbiam ją.

* Oczami Lisy.

 Jak zwykle mieliśmy iść na koncert The Jackson 5. Nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę Michaela. Był zabawny i przystojny, on, jako jedyny miał coś w głowie. Nie zabawiał się z fankami. Był wobec nich fair. To nie jego wina, ze wszystkie mdleją na jego widok.
- Lisa..Idź po Elvisa- poleciła mama, kiedy podjechałyśmy samochodem, pod willę mojego tatusia. Pokiwałam głową, odpięłam pas, po czym wysiadłam z samochodu. Wbiegłam po marmurowych schodkach, po czym nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
- tatusiu...Już jestem- wykrzyknęłam wesoło. Zdjęłam swój czerwony płaszczyk, po czym udałam się do salonu- Tato? Tato jesteś tu?- Wykrzyknęłam zaniepokojona. Odpowiedziało mi moje własne echo. Przełknęłam ślinę i postanowiłam nie panikować, popatrzyłam w kierunku schodów, po czym weszłam na górę. - Tatku?- Zajrzałam do jego sypialni. Zobaczyłam jego gitarę, i uśmiechnęłam się do siebie.
' No tak tato obiecał, ze zagra coś chłopaka'
- tato przestań się ze mną bawić to nie jest śmieszne- przeszukałam już chyba wszystkie pokoje. Z każdym następnym niepokój rósł coraz bardziej. ' łazienka' Zacisnęłam usta i podeszłam do drzwi z łazienki i zapukałam. Nikt mi nie odpowiedział, więc weszłam do środka. Chciałam wejść dalej, lecz zatrzymałam się z ręka na klamce. Mój ukochany tato leżał na ziemi, z zamkniętymi oczami. Szybko podbiegłam do niego i zaczęłam delikatnie potrząsać jego ramię- tato? Tato nie śpij...Obudź się- byłam coraz bliższa łez. Wstałam i rozejrzałam się dokoła.' Co robić?' ' Co mu jest?'
Spojrzałam na tatę i wybuchłam płaczem przytulając się do niego.- Tato nie opuszczaj mnie słyszysz...Tato! Obudź się- po moich bladych policzkach zaczęło spływać coraz więcej łez.
- Lisa gdzie jesteś- usłyszałam zdenerwowany głos mamy.- Za chwile..- Zatrzymała się widząc ten sam widok, co ja- Jezus Maria- podbiegła do tatusia i przyłożyła mu palce do szyi.- Lisa przynieś mi telefon.
Zerwałam się i wbiegłam do sypialni taty. Wzięłam jego telefon i wróciłam do łazienki. Podałam go mamie.
- Lisa zadzwoń i powiedź, że mają szybko przyjechać.
- Co jest tatusiowi?
- Lisa
- Co z nim jest!? Dlaczego on śpi- wytarłam łzy z policzków.
- Daj telefon- wzięła go ode mnie i wybrała szybko numer.

Patrzyłam na to, zalewając się łzami. Zadawałam sobie tysiące pytań. ' Co mu jest?' ' Dlaczego się nie budzi?' ' Przecież wczoraj wszystko było okej'
Karetka przyjechała po dziesięciu minutach. Podczas gdy mama i ratownicy byli w łazience, ja siedziałam z podkulonymi nogami na łóżku, płacząc  wniebogłosy. Postanowiłam zobaczyć, co się stało. Tak by mama mnie nie zauważyła zerkałam, co się dzieje.
- Przykro mi- oświadczył ratownik.
' Dlaczego mu jest przykro do cholery?'- Nie żyje.
- Co...Co...Jak to- wpadłam do łazienki. Mama wstała i podeszła do mnie- Czemu on tu leży i się nie rusza!- Wykrzyknęłam. Podbiegłam do taty i się mocno przytuliłam- Tatusiu! Tato...
- Lisa chodź- mama odciągnęła mnie na stronę. Szarpałam się, ale jej uścisk był jakby ze stali. Wtuliłam się w nią wybuchając płaczem.
' Tato nie odchodź!'

Zerwałam się, ciężko dysząc. Byłam cała spocona, a moja klatka piersiowa opadała szybciej niż powinna. Do oczu napłynęły mi łzy. Starałam uspokoić oddech, ale nie umiałam. Nie wytrzymałam. Wybuchłam płaczem. Znów to do mnie wraca...Znowu będzie straszyć mnie po nocach. W uszach ciągle słyszę swoje prośby kierowane w stronę taty by nie odchodził. Rzuciłam kołdrę na bok i zerwałam się z łóżka. Weszłam do salonu, gdzie zastałam Dannego na kanapie. Po naszej wczorajszej kłótni...Obraził się wielce, bo powiedziałam mu prawdę. Chciałam go obudzić, ale wtedy w głowie usłyszałam.
' Michael'
Podbiegłam w stronę przedpokoju. Co tam, ze jestem w piżamie. Ubrałam czarny płaszcz i czarne adidasy, po czym wybiegłam z domu. Weszłam do swojego czerwonego kabrioletu i włożyłam kluczyki do stacyjki.
' A może nie powinnam?'
' Tylko na nim możesz polegać'
Odpaliłam, po czym ruszyłam.
* Oczami Michaela.

Siedziałem w swoim biurze, bo jak zwykle nie umiałem spać. Pełnia mi w tym nie pomagała. Westchnąłem, po czym odłożyłem kartki na biurko wstając i podchodząc do okna. Popatrzyłem na księżyc i uśmiechnąłem się do siebie. Uwielbiałem patrzeć na księżyc. 
Postanowiłem wyjść na dwór i zaczerpnąć świeżego powietrza.
' Co tam, ze jest grubo po trzeciej'
Po cichu zszedłem na dół, po czym wyszedłem na zewnątrz głęboko oddychając. Ruszyłem w kierunku bramy. 
' Co gdyby tam nawiać na chwilę?'
' Zostałbyś ochrzan stulecia'
' To ja jestem ich szefem'
' Psychopatycznym szefem'
Przewróciłem oczami, gdy nagle zmarszczyłem czoło. Pod bramę podjechał jakiś czerwony samochód. Nie, nie jakiś. Od Lisy. Wysiadła z niego i podbiegła do bramy.
- Lisa...Co tu robisz?..
- Mogę wejść?

Po piętnastu minutach siedzieliśmy u mnie w biurze, z kubkami herbaty. Lisa otulona kocem, nie odżywając się ani słowem. Przyglądałem się jej uważnie. Co ją skłoniłoby tu przyjechała?
- Bardzo cię przepraszam- wyszeptała, wreszcie podnosząc na mnie swój wzrok.
- Za co?
- Za to, ze w nocy cie nachodzę.
- Nie jestem zły- uśmiechnąłem się nieśmiało, po czym usiadłem obok niej.- Ale chce wiedzieć, co się stało...
- Nie chce tego...Będziesz się śmiał.
- Z czego?
- Z tego, co ci powiem- uśmiechnąłem się- Już się śmiejesz.
- Ja nawet nie wiem, z czego mam się śmiać.
- Ale...Uznasz mnie za wyrośnięte dziecko.
- Powiedziałaś dziecku- zaśmiała się- A więc?

Lisa westchnęła, po czym spojrzała na mnie i zaczęła opowiadać, o tym, co w ostatnim czasie się u niej dzieje. O wiecznym przegadywaniu się z matką, o kłótniach z Dannym, o tym, ze Riley ostatnio zamknęła się w sobie... Aż doszła do tematu jej ojca. Miała łzy w oczach, gdy opowiadała, wszystko po kolei. Byłem wzruszony...Nie wiedziałem, że...Okej znalazła go...To musiała być trauma, ale nigdy dłużej nie zastanawiałem się, nad tym, co ona czuła...Jaki to był dla niej szok. Nawet do niej nie zadzwoniłem! Nie wsparłem!
' Taki ze mnie przyjaciel'
- Wiem ... To głupie.
- walce, ze nie- popatrzyła na mnie zaskoczona- Przeszłaś...Coś okropnego...Nikt nie chciałby być w twojej sytuacji...Byłaś dzieckiem...
- Ale minęło tyle lat..
- Ale to nadal bolesny temat dla ciebie... W szczególności, ze zbliża się ten dzień- spuściła głowę.- Lisa nie masz się, czego wstydzić...Boże dziewczyno tak strasznie mi przykro...Przepraszam.
- Za co?
- Za to, ze nie zadzwoniłem. Nawet nie przyszedłem na pogrzeb.
- Miałeś trasę.

- No i co z tego? Jaki ze mnie przyjaciel skoro...- Przyłożyła mi palec do ust.
- Dla mnie liczy się, ze jesteś...Tu i teraz... Ze wspierasz mnie i pocieszasz... Ze rozbawiasz...I dajesz wiarę i nadzieję, na lepsze jutro- przygryzłem wargę.
- Dla mnie ważne jest to, co jest tu i teraz?
- A co jest?
- Jackson- zachichotałem- Pomyślmy jakaś rozhisteryzowana dziewczyna wpada do ciebie o trzeciej nad ranem, do tego brudzi ci koszulę, zwierza ci się i popija sobie najlepsza herbatę, jaką kiedykolwiek piła- zaśmiałem się- A ty się pytasz, co jest tu i teraz?
- Nom...Geniuszem nikt się nie urodził.
- Ty na pewno geniuszu- oboje wybuchliśmy śmiechem- Dziękuje ci.
- Za co?
- Za to, ze porostu jesteś.
- zawsze będę- Lisa pocałowała mnie w policzek, poczułem jak się rumienię. Spuściłem głowę. Złapała mnie za mój podbródek i podniosła głowę do góry. Mogłem przez chwilę patrzeć w te jej piękne zielone oczy. 
- Masz swoje życie, jednak znajdujesz czas na moje głupie babskie paranoje.
- To nie są paranoje. To ból siedzący głęboko w tobie...Już dawno powinien ktoś cię wysłuchać byś poczuła się lepiej. Powinni ci pomóc.
- Nikt nigdy nie chciał mi pomóc..
- Bo byli głuszy na twoje wołanie...Jesteś wciąż tą małą kochaną dziewczynką, która kibicowała mi w grze w karty...Tylko udajesz twardziela- Lisa zaśmiała się przez łzy- Jesteś niezwykła Liso Marie.
- Powiedział pan niezwykły.
- Nie psuj tej romantycznej chwili- Lisa wybuchła śmiechem- No i popsuła...Zero romantyzmu...
- Od kiedy jesteś taki romantyczny?
- od pięciu minut- [ponownie zaczęła się śmiać- na serio.
- Serio, serio?
- Serio przez wielgaśne 'S'.
- Ale na pewno.
- Nom.
- Nom?
- Nom- zaśmiałem się.
- Co to za skróty.
- Normalne...Nie żyj w średniowieczu...bosz...Jak ty byś dała radę przy Jordanie, który ciągle wymyśla jakieś skróty.
-Michael...Słuchaj...Wiem może jestem przewrażliwiona...Ale..Nie uważasz... że ojciec Jordana trochę dziwnie się zachowuje.
- Nie...Nic nie zauważyłem.
- Michael...Nie chce nic mówić...Ale on jest podejrzany.
- Liso...Teraz wpadasz w paranoje- zaśmiałem się- Ufam mu w pełni.
- No właśnie...Trochę nie za mocno.
- Lisa, o co ci chodzi.
- Jego ojciec się ostatnio dziwnie nie zachowywał...Nie uważasz...Miej go na oku.
- Dobrze...Prze pani...Choć ululam cię do snu- dała mi sójkę w bok.
- Może lepiej będzie..
- Nie kończ...I tak rano mieliśmy się spotkać...Plus- popatrzyłem na jej uroczą piżamę w serduszka, przez co zawstydziła się- I tak masz piżamę.
- Ha ha ha...
- Śliczna piżamka- wstałem i skierowałem się w stronę wyjścia- idziesz.
- Ja też będę nabijać się z twojej piżamki w dinozaury.
- Nie mam takiej.
- To ci kupię a potem cię w nie ubiorę.
- Liso...Ty chcesz się do mnie dobrać- Lisa załamana westchnęła a ja wybuchłem śmiechem.

* Oczami Lisy.

No, co za...Ach...Niech się śmieje. Ja się zemszczę. Pożałuje...Oj tak. Oparłam się o ścianę, przyglądając mu się z uwagą.
- uspokoisz się?
Pokręcił głową, chichocząc.- W takim razie zegnam/.
- Nie idź.
- To się ogarnij.
- Sama się ogarnij- podniosłam jedną brew- Oboje się ogarnijmy...Chodź.

Po niespełna dziesięciu minutach siedziałam pod ciepłą kołderką a obok mnie ta rozchichrana małpa. Niech się śmieje...To on będzie miał pełno zmarszczek. Nie ja! Z resztą...Lubię, gdy jest blisko mnie.
- Michael?
- Hę?
- Co będziemy jutro robić?
- Spać do dwunastej.
- Ha...Jeszcze jakbym tak umiała.
- Nauczę cię- uśmiechnął się szeroko.
- Zaśpiewasz mi coś.
- Razem zaśpiewajmy.
- Nie.
-0 Tak.
- Nie.
- Tak. TAK.TAK.TAK.TAK.TAK.TAK.TAK...
- Płyta ci się zacięła czy jak.
- Tak...- Zarechotaliśmy
- No to, co mamy zaśpiewać...
- Może wymyślimy coś razem?
- Na pisanie piosenek cię wzięło?- Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
-, Czemu by nie- usiadł po turecku...- Wybierzmy temat.
- To nie kalambury małpo.
- Zamknij się szujo- walnął mnie z poduszki, czym mu oddałam.

- Okej zaczynam..
Minął kolejny dzień
Wciąż jestem sam
Jak może tak być
Nie ma cię tu ze mną
Nigdy się nie pożegnałaś
Niech ktoś powie dlaczego
Czy musiałaś odchodzić
I zostawić mój świat takim chłodnym..
Postanowiłam się przyłączyć. usiadłam i zaczęłam nucić:

Co dzień siadam i zadaję sobie pytanie
Jak miłość mogła tak przemknąć
Coś szepcze mi do ucha mówiąc
"Nie jesteś sam
Jestem tu z Tobą
Chociaż jesteś tak daleko
Jestem tu z tobą"
Uśmiechnęliśmy się do siebie, Michael przygryzł wargę, przez co poczułam jak się rumienię.
- Niezły z nas duet- oświadczył nieśmiało.
- Właśnie napisałeś piosenkę.
- Napisaliśmy.
- Ja tylko..
- No, co tylko szujo.
- Zamknij się małpo.
]- Jak ja cię- rzucił się na mnie i zaczął gilgotać. Śmiałam się  wniebogłosy, ale postanowiłam, ze nie będę go przepraszać. Wytrzymam.
- Boże Lisa, jaka z ciebie silna babka jest- usiadł na mnie okrakiem.
- A co myślałeś... że dzika?
Michael uśmiechnął się łobuzersko, po czym odchrząknął.
' Erotoman'
- W pewnych sytuacja...
- nawet nie kończ.
- A jak skończę?
- To dostaniesz w łeb, spadniesz z łóżka i zrobisz Bum Bum Bum.
- Dość długo będę z niego spadał.
- Widzisz.
- Będę latał....I BELIEVE I CAN FLY!
- Ucisz się...Spać chce...Chodź tu moja poduszko- Michael zsunął się ze mnie, po czym położył się obok mnie. Wtuliłam się w niego kładąc głowę na jego torsie.- Wiesz...Czasem mi się wydaje.
- Ze nic się nie zmieniło.
- Dokładnie...Tyle, ze to nie jest prawda...Wiele się pozmieniało.
- Wszystko się zmienia. My się starzejemy, jedni umierają drudzy się rodzą...Zmienia się kolor drzew...
- Jakie filozoficzne myślenie.
- Czyli norma.
- Czyli norma...Wiesz, co...Ja cieszę się, ze to się pozmieniało.
- Dlaczego?
- Bo teraz...Sami decydujemy o swoich wyborach.
- Wiem zdechlaku!

- Odwal się...Dobranoc!

- Dobranoc.
- Karaluchy...
- Zamknij się...Nie chce nic słyszeć o robalach.
- Lisa  boi się robali...Lisa boi się robali.
- I co w tym śmiesznego?
- szczerze sam nie mam pojęcia.
- wy faceci kurde tacy nie zniszczalni jesteście.
- E też się boimy wielu rzeczy.
- CELIBATU!
- Ej ja nie myślę tylko o..
- W niektórych sytuacjach jesteś na pewno dzika...Hymn...
- Czyli to prawda.
- Niewyżyty misiaczek.
- No widzisz.
- Brooke ci już nie starcza.
- Nie jestem z Brooke.
- Czemu
- Jesteśmy przyjaciółmi.
- Przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie istnieje..
- To znaczy, ze mamy ze sobą romans?

' To znaczy, że rośnie w nas uczucie, o które nigdy nie powinno się pojawić...'

"Człowiek jest od­po­wie­dzial­ny nie tyl­ko za uczu­cia, które ma dla in­nych, ale i za te, które w in­nych budzi. "

Hej. I jak? Podobała wam się kolejna notka? Dla mnie nie jest najlepsza. Nie za bardzo mi się podoba. No, ale trudno. Jak u was minął wam dzień? Bo mi okropnie...dodaję notkę, bo miałem ją napisaną i nie chciałem byście musieli czekać na kolejną notkę trzy miesiące. Kiedy nowe Believe In Ghost...czy reszta stamtąd ? Nie wiem...nic wam nie obiecuje...tak jak wspominałem...nie jest łatwo pogodzić tyle blogów, i szkoły, plus przygotowań.
Nie wiem...nie wiem co będzie z blogiem...dam wam znać.
P.S co to ' You Are Not Alone' wiem, ze postała inaczej, ale jakoś tak mi się napisało. Mam nadzieję, ze nie macie mi tego za złe?
Przepraszam za błędy
Pozdrawiam
Mike